Rozdział XI – wyjazd do San Juan i nieoczekiwana zmiana image na „lady in red”

Sabangan opuściliśmy jak zwykle późno – koło południa. Kierunek – jedziemy nad morze. Polecono nam niewielkie miejscowości na zachodnim wybrzeżu największej filipińskiej wyspy – Luzon. Głównie San Juan.

Z Sabangan do San Juan było zaledwie…. 155 km.

Wydawać się mogło – my też tak myśleliśmy, że 4 – 5 godziny to huk żeby tam dotrzeć. Rzeczywistość pokazała, że w większym błędzie do tej pory nie byliśmy 😉

Niestety nie mogliśmy liczyć na autobus bezpośredni. Czekało nas kilka przesiadek. Droga wiodła przez góry, na całej długości, aż do Tagudin. Tu odwołuję się do waszej wyobraźni co przeżywaliśmy jadąc małymi, głównie rozklekotanymi, środkami transportu, w połączeniu z wesołymi i spieszącymi się jak „na ślub” kierowcami 😉

W Sabangan wsiedliśmy w niewielkiego vana jadącego w kierunku do Abatan – ok. 25 km poszło całkiem łatwo, zeszła na to godzina.

W Abatan okazało się, że kolejny van wyjeżdża dopiero za 2 godziny i nie jedzie zresztą zbyt daleko, bo kolejne 24 km do Cervantes ;-( Nie ma co czekać – zdecydowaliśmy – idziemy pieszo licząc na to, że złapiemy stopa 😉 To było zbyt optymistyczne założenie, biorąc pod uwagę, że w górach głównymi środkami transportu są…. vany przewożące pasażerów.

Mieliśmy jednak szczęście, można powiedzieć podwójne…. bo po mniej więcej 15 min nadjechała furgonetka, którą udało się nam zatrzymać, a dodatkowo przewoziła wino 😉 Dojechaliśmy co prawda tylko do Tadian – jakieś 7 km, ale za to kierowca nie tylko nie chciał od nas pieniędzy za podwózkę, a jeszcze dał nam na drogę butelkę ryżowego wina 😉 Życzył też bardzo często „powodzenia” przy pożegnaniu – jeszcze wtedy nie wiedziałam jak bardzo było nam ono potrzebne 😉

Skierowaliśmy się pieszo w stronę Cervantes – napotkana po drodze bezzębna babunia powiedziała, że jeśli coś będzie jechać, to jest tylko jedna droga.

Szliśmy ładną godzinę i nic nie nadjeżdżało. Przypominam – droga była kręta i górzysta ;-), czyli raz z góry, a raz pod górę. Mieliśmy też ze sobą cały dobytek na plecach 😉 W napotkanych wioskach wzbudzaliśmy wielkie zainteresowanie. Co najmniej jak by przyjechał Papież 😉

Ale za to jakie widoki mieliśmy pod drodze!

 

Nadjechał w końcu jakiś samochód. Kierowca, gdy nas zobaczył jak maszerujemy z plecakami, zatrzymał się i zapytał czy nas gdzieś nie podwieźć 😉 – żartowniś 😉 Okazało się, że jechał do Cervantes. Czyli kolejne 17 km do przodu i to bez opłaty! Zostało jeszcze 155-24-7-17 = 107 km. Kiepski wynik jak na 5 godzin podróży 😉

W Cervantes okazło się, że jest van, który o 17.00 wyjeżdża do Tagudin. Na targu obok kupiliśmy szybko coś do jedzenia i picia, a w oczekiwaniu na 17tą obejrzeliśmy końcówkę lekcji aerobiku na placu obok przystanku 😉

Ten dojazd, z Cervantes do Tagudin był wyjątkowo drogi – za 65 km zapłaciliśmy 400 peso – czyli ok. 28 zł 😉 Jechaliśmy ok. 2,5 godziny. W połowie drogi zrobiło się ciemno, a w naszym klekoczącym vanie, po raz pierwszy na tym wyjeździe usłyszeliśmy…. kolędy. No tak…. zbliżało się Boże Narodzenie.

Abyście mogli się rozczulić i poczuć to, jak nam było dobrze, załączam jedną z takich kolęd, śpiewaną w języku tagalog (klekoty vana i trzęsienia oraz szybkie starty i hamowania – musicie wyobrazić sobie sami ;-)):

Z Tagudin poszło już gładko – skończyły się góry i złapaliśmy autobus rejsowy do Manili dojeżdżając w ok. 30 min do celu czyli do San Juan (na tej trasie autokary jeżdżą co ok. godzinę). Ufff….. nareszcie. Była godzina 21.00 😉 

Podsumowanie całej trasy:

mapa final

trasa z Sabangan do San Juan (La Union)

Dystans 155 km – 9 godzin w podróży – 5 przesiadek – kilkanaście kilometrów pieszo 😉 Uważam, że jak na filipińskie możliwości w terenie górzystym to i tak nieźle!


 

Salon u Laury San Juan (la Union)Tego wieczoru wpadłam na szatański plan.
Kiedy wyszliśmy na kolację na mieście zobaczyłam otwarty zakład fryzjerski. Pani Laura była wolna i chętna do pracy, a do tego mimo, że nie mówiła po angielsku tylko w j. tagalog, bardzo gadatliwa i miła 😉

Nie wiem co mną wtedy kierowało, widocznie tak chciałam, ale zdecydowałam się wejść do „zakładu” i pofarbować sobie włosy na czarno 😉 Ot tak, żeby nadać włosom trochę blasku i świeżości 😉 Może  brakowało mi, po tylu dniach w podróży, trochę luksusu 😉

W „salonie”, poza fryzjerstwem i kosmetyką można było też wypożyczyć suknie używane – na każdą okazję.

Krzysiek wykazał się cierpliwością, czekał, a przy okazji zdjął parę fotek 😉 Specjalnie, dla pełnego obrazu nie przycinałam ich zbytnio:

Ustaliłyśmy wszystko od początku, do końca. Co prawda ja po angielsku, Laura w języku tagalog ale wszystko było dograne: że nie przycinamy, że farbujemy na czarno, że na końcu nakładamy odżywkę i w ciepełku włosy nawilżamy 😉

Zresztą spędzony czas u Laury był bardzo sympatyczny. Laura cały czas coś opowiadała, pokazała nam zdjęcia całej swojej rodziny i pokierowała w ciekawe miejsca na następny dzień. Powiedziała gdzie zjeść, gdzie robić zakupy – zdecydowanie lepszy informator niż przewodnik 😉

Po jakiejś godzinie czule się pożegnaliśmy, rozliczyliśmy (300 peso za luksusy, czyli 21,50 PLN) i zmęczeni (ja dodatkowo z mokrymi włosami, bo nigdy ich nie suszę suszarką, nawet u fryzjera) skierowaliśmy się do naszej nadmorskiej kwatery.

To był długi dzień ;-)………

Już od rana zauważyłam, że Krzysiek mi się dziwnie przyglądał, ale…… nic nie mówił. Kiedy spojrzałam w lustro okazało się, że włosy są….. bardziej czerwone niż jakiekolwiek inne!!! Ok. może jestem przewrażliwiona – trochę ciemnego zostało 😉

czerwone włosy od Laury San Huan Filipiny

czerwone włosy od Laury San Huan Filipiny

 

 

 

 

 

 

 

 

Musze przyznać, że się uśmiałam pisząc ten wpis 😉


 

Wcześniejszy wpis z cyklu Filipiny znajdziecie w Rozdziale X, pod tytułem 😉 SAGADA, JASKINIE I WISZĄCE TRUMNY (HANGING COFFINS)”.

W kolejnym rozdziale przeniosę się na kolejną wyspę – tym razem Palawan!


Polecam przydatne linki – tanie loty, jeszcze bardziej tanie loty – dla wnikliwych, wymiana waluty szybko i tanio na podróże oraz ubezpieczenie w podróży!

flipo

baner_biblia_taniego_latania

walutomatbankier ubezpieczenie turystyczne


 

Podoba Ci się? - Udostępnij :)
  • 18
  •  
  •  
  •  
  •  


Jeśli spodobał Ci się ten wpis - DODAJ się do Newslettera!

Powiązane tematy

Komentarze

Napisz komentarz

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress
Przeczytaj poprzedni wpis:
polaczek na Kubie
Polaquito – czyli ile jest wart maluch na Kubie

Mały Fiat 126p jest na Kubie bardzo popularny ;-) Nazywają go tam polaquito czyli po prostu „polaczek”. Chyba w żadnym kraju nie...

Zamknij