Bielsko-Biała: salsa, górskie wycieczki i muzyka ludowa
Bielsko-Biała był (lub była) zawsze jednym z moich ulubionych miast 😉 a to dlatego, że mieszka tam część mojej rodziny – wszyscy, bez wyjątku, zawsze uśmiechnięci i pozytywnie nastawieni do życia.
To tam właśnie, na pobliskich górkach, jako dziecko zaczynałam przygodę z nartami – jeszcze w skórzanych, wiązanych butach i na drewnianych deskach, zapinanych na klamrę z przodu. Kto nie pamięta lub nigdy nie słyszał zamieszczam zdjęcia 😉
Stare zdjęcia – kiepska jakość. Śmieszne co?
Teraz do Bielska jeżdżę z kilku powodów: cały czas rodzina, a w szczególności moja ukochana ciocia Alina, festiwale salsowe i piesze wycieczki po górach. Jazda na nartach w tych miejscach jest już wskazana raczej dla początkujących (góry niskie i nie ma pewności, że będzie śnieg).
Zawsze w maju odbywa się w Bielsku festiwal salsy
kubańskiej (szczegóły dostępne na stronie http://www.festivalcubano.pl/).
Czy tańczysz czy nie tańczysz warto pójść choć na jedną z nocnych imprez żeby poczuć zapach i smak salsy kubańskiej i innych odmian tanecznych, oddać się gorącym rytmom i zobaczyć spocone ciała tancerzy. Chyba w żadnym miejscu nie spotkacie takiej kumulacji energii jak właśnie tu – polecam! W trakcie nocnych imprez odbywają się koncerty i pokazy tancerzy – uczta dla oka i ucha.
Obok tylko namiastka tego co można tam przeżyć (autorstwa kolegi Jasiu Jana) – mała dawka reggaetonu (o którym więcej możesz przeczytać tu http://pl.wikipedia.org/wiki/Reggaeton).
Jeśli będziecie przejazdem w Bielsku koniecznie zarezerwujcie sobie jeden dzień na wycieczkę na najbliższe szczyty, czyli na Dębowiec, Szyndzielnię i Klimczok. Wybraliśmy się na wycieczkę pomimo niezbyt zachęcającej pogody (zimno i mokro) oraz poimprezowego zmęczenia. Nawet w takich okolicznościach w górach było dużo zakręconych ludzi: na rowerach, pieszych i biegających.
Ale po kolei. Jeszcze w Bielsku, u dołu Szyndzielni, stoi, na postumencie, stary wagonik kolejki linowej. Pamiętam… jako dziecko takie właśnie były wszystkie wagoniki.
Jakieś 500 m kierując się lekko pod górkę ścieżką asfaltową dojdziecie do dolnej stacji Szyndzielnia. Zwróćcie uwagę na pogodę – jest jeszcze całkiem przejrzyście, nie pada, nie wieje, nic się nie dzieje
Wjechaliśmy na górę – jakieś 15 minut później – górna stacja Szyndzielni. Zimno!
Tylko 5 st.C, choć jak spojrzeć z drugiej strony termometru to jest ich aż 40 .
Tymczasem, w drodze na Klimczok – fakt było zimno, wiało i padało… ale jednak nadal pięknie. W schronisku na Klimczoku – wierzcie mi nic się nie zmieniło od dziesiątków lat. Ten sam swojski zapach, pełno ludzi – pomimo pogody, to samo menu co kiedyś – pycha.
Zamknijcie teraz oczy, wyobraźcie sobie że jesteście zmarznięci, przemoczeni i marzycie o ciepłej zupce… może kapuśniak i fasolka po bretońsku? Nawet zastawa została stara Z cyklu zapachy i smaki dzieciństwa:
A to, no…. kto pamięta? Kawa z fusami w szklance z grubym denkiem? taka mocna, że nawet cukier nie tonie!
Jeśli się jeszcze zastanawiacie cz warto wybrać się w góry w okolicach Bielska – to odpowiadam Wam, że zdecydowanie warto! Więcej o kolei linowej przeczytasz na jej własnej stronie.
Nie, nie…. to jeszcze nie koniec Na 17tą pędziliśmy do Bielska na piknik muzyki ludowej Zaprosił nas nasz przyjaciel Hans (narodowości holenderskiej), u którego zresztą mieliśmy przyjemność pomieszkać podczas pobytu w Bielsku. Powiem Wam coś – życie jest piękne – nawet w wieku 80 lat można być szczęśliwym, wesołym i pełnym zaangażowania. Podziwiam takich ludzi jak Hans – kiedy trzeba pomóc nie wahają się ani chwili, kiedy trzeba zagrać lub zaśpiewać… też się nie zawaha
A Wy też znacie takich ludzi? Napiszcie! Bo…warto to docenić, wspierać, promować i chwalić